BLOG

tatuaż Kraków

Tatuaż więzienny w Polsce przed, zmianą w „szyfr pisany na ciele”

tattoo

Jak wspominałem nie raz, w dzisiejszych czasach tatuażu nie postrzega się już jako temat tabu, co więcej ‒ stał się on jednym z elementów szeroko pojętej mody. Mainstream chwycił tatuaż za rękę i wprowadził go do świata telewizji, celebrytów i mediów społecznościowych. Nikogo nie dziwią kolejne streetwearowe firmy oferujące ciuchy z motywami inspirowanymi dziarami. Podobnie mniej szokują dzieciaki zaczynające swoją przygodę z dziarami od zrobienia ich na dłoni, szyi lub twarzy. Czy to dobrze dla samego tatuażu? Moim zdaniem niekoniecznie, ale nie będę wylewał swoich żali, bo po pierwsze, zrobiłaby się z tego kilkustronicowa rozprawa, a po drugie, wątpię żebym do kogoś trafił (chociaż może kiedyś się o to pokuszę).

Jeszcze nie tak dawno tatuaż był czymś na wzór społecznego straszaka ‒ jak Buka albo Baba Jaga dla małych dzieci. Osoba, która je sobie robiła, stawała się swego rodzaju wyrzutkiem, bez szans na znalezienie normalnej pracy, stawianym w jednym rzędzie z przestępcami. Pomijając krzywdzącą generalizację, skojarzenie dziar ze środowiskiem kryminalnym jest całkiem słuszne. O ile nie siedzi się w piwnicy bez kontaktu ze światem, większość z nas słyszała o grypserze i związanym z nią tatuażem. Kropki, kreski, skróty literowe i odpowiednie wzory wytatuowane na ciele tworzą szyfr rozumiany jedynie przez wtajemniczone osoby.

Chociaż ten temat jest ciekawy, nie będę opisywać znaczenia poszczególnych tatuaży kryminalnych/więziennych. Uważam, że niektóre rzeczy powinny zostać nieodkryte i więzienne dziary są jedną z nich. Zamiast tego, chciałbym pokazać, że tatuaż przeniknął do polskiego, przestępczego świata kilka dekad wcześniej zanim stał się tajemniczym szyfrem. I to pomimo praktycznie żadnego wcześniejszego związku kulturowego Polski z tego typu ozdobą ciała.

Oczywiście nie oznacza to, że kiedy w XIX wieku tatuaż przeżywał swój rozkwit, na terenach polskich (dla niektórych to może być szok, ale w tym okresie Polska była pod zaborami - innymi słowy oficjalnie nie istniała) nikt nie zdawał sobie sprawy czym ten tatuaż w ogóle jest. Co więcej, jeden z polskich badaczy ‒ Jan Stanisław Kubary ‒ w latach 80. XIX wieku w swoich dziennikach użył autorskiego słowa „tatunek”, aby opisać wzory na ciałach ludności Mikronezji, a proces powstawania wzoru nazwał „tatowaniem”. Znany wszystkim obecny termin „tatuaż” został rozpowszechniony kilka lat później przez socjologa Ludwika Krzywickiego.

Duży wpływ na zainteresowanie tatuażem miał również niejaki Cesare Lombroso. Pod koniec XIX wieku przetłumaczono na język polski jego publikację (wydaną w oryginale w 1976 roku) o skomplikowanym tytule „Człowiek zbrodniarz w stosunku do antropologii, jurysprudencji i dyscypliny więziennej. Zbrodniarz urodzony, obłąkaniec zmysłu moralnego”. Książka Lombroso zawierała rozdział „Zwyczaj tatuowania się wśród przestępców”. Włoski badacz twierdził, że kryminaliści należą do innego rodzaju antropologicznego. Uważał ich za osoby chore, które mają wrodzone predyspozycje do popełniania przestępstw, związane z biologicznymi i psychologicznymi cechami. Oczywiście za jedną z nich uważał zwyczaj tatuowania. Według niego tatuaż to objaw regresu ewolucyjnego i prymitywizmu typowego dla społeczności plemiennych i ludzi z czasów prehistorycznych.

Poglądy Lombroso, pewien czas po ich oficjalnej publikacji, zostały uznane za teorię paranaukową i spotkały się z krytyką uczonych, w tym także wśród polskich badaczy. Kryminolog Stanisław Batawia wskazał, że jednym z powodów odrzucenia tezy Lombroso jest historia tatuażu. Zauważył, że na przestrzeni wieków zmieniła się jego funkcja ‒ zależności od danej epoki stanowił piętno, symbol odwagi lub dekorację ciała.

Chociaż Lombroso mijał się z prawdą, fakty są takie, że tatuaż coraz częściej pojawiał się w więzieniach i w tym przypadku nie ominął także polskich terenów. Dowodem na to są między innymi kawałki około 60 wytatuowanych skór, znajdujących się obecnie w zbiorach Collegium Medicum, w Zakładzie Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Większość z tatuaży należała do więźniów, a najstarszy z nich pochodzi mniej więcej z 1872 roku. Kolekcję uwieczniła Katarzyna Marczak w serii zdjęć „Znaki Specjalne”, o czym wspominałem w artykule „Wytatuowane Skóry”.

W dwudziestoleciu międzywojennym przeprowadzono kilka badań na temat tatuażu wśród osadzonych warszawskich zakładów penitencjarnych. Próbowano się dowiedzieć, dlaczego więźniowie coraz częściej ozdabiają swoje ciała. Powody były całkiem prozaiczne, na co wskazują odpowiedzi niektórych osadzonych: „Na pamiątkę kazałem narysować, że się w niewoli było”, „Przykrzyło się nam tak siedzieć, a jeden był, co tak ładnie robił, to z nudów się dało zrobić” albo „Młody człowiek wtedy był głupi, to się i dał namówić”. Klasyczne usprawiedliwienia dla zrobienia dziary, które używane są do dzisiaj. Inny z kryminologów ‒ Bronisław Wróblewski uważał, że zrobienie sobie tatuażu miało być też pokazem siły i wytrzymałości dla innych współwięźniów.

Metody wykonywania tatuażu pod celą nie różniły się bardzo od tych stosowanych współcześnie. Do wykonywania nakłuć stosowano zazwyczaj połączone igły lub ręcznie robione elektryczne maszynki – co zdarzało się wyjątkowo rzadko. Różnicą były niezwykle niesterylne warunki i barwnik – zazwyczaj jednokolorowy, który wytwarzano z prochu strzelniczego, tuszu kreślarskiego, atramentu lub innych materiałów szkodliwych dla organizmu człowieka. Popularne było także nacinanie skóry kawałkiem szkła lub żyletki, a następnie wcieranie tuszu w ranę Mimo zagrożenia zakażenia, a także wybuchu epidemii z powodu odbiegających od dzisiejszych norm warunków, w żadnym z punktów regulaminu więziennego z 1931 roku tatuowanie nie jest zakazane. Wspomniane są jedynie sankcje za „nieprzestrzeganie porządku i higieny ciała”.

Tatuaże wykonywane przez więźniów w dwudziestoleciu międzywojennym związane były między innymi z: religią (wizerunek matki boskiej, diabła, Adama i Ewy), marynistyką (statek, kotwica, syrena), zwierzętami (wąż, orzeł), roślinami (rajskie drzewo, róża), postaciami historycznymi (Józef Piłsudski, Napoleon Bonaparte), datami, hasłami („urodziłem się w 1887 r. w Warszawie”, „Smutne dni moje”) albo ornamentami (bransoletka wokół dłoni). Nie zauważono tatuaży, które wprost wzywałyby do nienawiści lub przemocy. Co prawda, u niektórych pojawiały się wzory takie jak sztylet teoretycznie oznaczający zemstę, ale właściwe znaczenie w międzywojniu było uzależnione od posiadacza tatuażu.

W latach 1919-1939, poza pojedynczymi przypadkami, nie występowały rysunki w postaci kresek lub kropek w miejscach bardzo widocznych jak twarz lub szyja, które mogłyby świadczyć o kodzie zrozumiałym jedynie dla więźniów. Odnotowywano jednak, gdzie i jaki tatuaż ma dany więzień, ponieważ ułatwiało to identyfikację przestępcy.

Jak twierdził dziennikarz Jerzy Ambroziewicz, tatuaż przekształcił się wśród więźniów z ozdoby w „szyfr pisany na ciele” mniej więcej na początku lat 50. Nie wiadomo co konkretnie mogło mieć wpływ na tę zmianę. Możliwe, że przyczyniły się do tego kontakty z radzieckimi kryminalistami w łagrach i obozach koncentracyjnych, ale to już temat na inną historię.

Łukasz "Jaco" Jacoszek